-->

cover

poniedziałek, 27 marca 2017

A po nocy przychodzi dzień...

Wiele się działo w tych pierwszych dniach wiosny. Albo raczej - wiele rzeczy potoczyło się zupełnie nie po mojej myśli.  W pewnym momencie wszystkie te drobinki złączyły się w ogromną kulę i miałam wrażenie, że przygniata mnie planeta Ziemia :( I trudno było oddychać. Była chwila, kiedy kiełkująca za oknem zieleń ustąpiła miejsca czemuś szaremu i przygnębiającemu, co jak misternie tkana sieć pajęcza zaczęło mnie powolutku podstępnie owijać. Na szczęście jednak udało mi się odzyskać dobry nastrój. Pomogło mi słońce i moje małe, ale znaczące przyjemności
Było mnóstwo rozmów, kojących jak domowy rosół, na linii Edynburg - Szczytno, Ontario, Bielsko-Biała i Łódź... Byli moi przyjaciele, którzy wspierali mnie najlepiej, jak potrafili, żebym mogła podnieść się z całej tej sytuacji. Koleżanka na wieść o katastrofie powiedziała: "Szampana otwórz. I dalej, przed siebie!". Najpierw pomyślałam, że zwariowała. Świętować porażkę? A potem przypomniał mi się mój ukochany Aleksy Zorba, kiedy patrzy na to, co dzieje się (niestety, nie po jego myśli) w kopalni i mówi - ach, jaka piękna katastrofa... :) No i otworzyłam prosecco :)
Innego dnia ścierałam parmezan na parujące spaghetti z doskonałym (!) sosem bolońskim. Baaaardzo przyjemne uczucie. A w kąciku oddychało sobie czerwone toskańskie... :) I wróciłam do pisania!




Jakiś czas potem dołek powrócił, więc mówię do kolegi, że chyba pora pójść po torcik/apple paja i skonsumować go radośnie w stylu Brigdet Jones, w łożku i z lodami waniliowymi. Na co słyszę: tak, tak i nie zapomnij założyć tych nowych getrów do biegania, jak już pójdziesz z talerzykiem do łóżka. Fakt, nabyte zostały getry motywacyjne, stylowy grafit, czarne siateczki, sami rozumiecie...:) I mówię do kolegi: a wiesz, Wielkanoc się zbliża, szyneczki na tapecie, a tu jeszcze takie stylowe opakowanie i strecz ;) I oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Rozpogodziło się i poszłam na spacer. Morze krokusów, a do tego jeszcze żonkile i szafirki w pakiecie. Taki uśmiech wiosny :) Obok miejsca, w którym mieszkam, znajduje się jeden ze starszych cmentarzy w mieście. Kiedy ostatnio przechodziłam alejką, zobaczyłam zabawny obrazek. Tłuściutka (i kto to mówi w sumie...) wiewiórka siedziała na wierzchołku nagrobkowej płyty. Omszała płyta była ozdobiona trupią czaszką, i właśnie na wierzchołku tej czaszki siedziała sobie wiewórka i zajadała orzecha, patrząc na mnie zawadiacko. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. To było takie puszczenie oka do wieczności, szczypta humoru w ostatecznych sprawach. Rzeczywistości nie można traktować ze śmiertelną powagą. Czasami trzeba po prostu zasiąść na czaszce i coś schrupać. A po nocy przychodzi dzień...




Sałatka z rzodkiewką i mango z sosem chrzanowym  (z książki "Five-a-Day Fruit and Vegetable Cookbook" K. Whiteman, M. Mayhew)

10-15 rzodkiewek, pokrojonych w cienkie plasterki
1 jabłko, ze skórką, pokrojone w plasterki
2 łodygi selera naciowego, pokrojone w cienkie plasterki
1 nieduże mango, pokrojone w kostkę

Sos:
120 ml śmietany
2 łyżeczki startego chrzanu
1 łyżka posiekanego koperku
sól i pieprz do smaku

Arcyprosta i efektowna sałatka. Do tego pyszna. W sam raz na wiosnę. Wszystkie składniki po prostu mieszamy. A sos doprawiamy wedle uznania. Polecam od razu podwoić produkty, z podanych wychodzi około 3 porcji, albo 4 malutkie, a jak wiadomo malutkie porcje nie należą do ulubionych w przypadku hipopotamów ;)















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...