-->

cover

niedziela, 23 stycznia 2022

Najlepszego Nowego!

Wspominałam już kilka razy o zmianie, która wydaje się być jedynym stałym elementem naszego życia. W pewnym stopniu już do tego przywykłam, ale jednak nie do końca. A covidowa rzeczywistość uświadomiła mi, jak bardzo zawsze chciałam się trzymać jakiegoś planu, wiedzieć, co będę robić za 3 miesiące, czy też dokąd moglibyśmy polecieć za pół roku. Tymczasem klops, nie wiadomo, co wydarzy się za dwa tygodnie. I chyba są jedynie dwa wyjścia z tej sytuacji. Można się denerwować i tupać nóżką, albo próbować jakoś się dopasować do dzisiejszych realiów. Wybrałam drugi wariant, ale uczciwie przyznaję, że nie odbyło się to bezboleśnie i wciąż jeszcze zdarzają mi się mniejsze lub większe frustracje powodowane obecną sytuacją. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzą naprawdę istotne sprawy.




Kiedy w grudniu odlatywał samolot do Krakowa, ten, do którego od dawna z niecierpliwością odliczałam dni, poszliśmy poszukać choinki. W domu nie było zbyt wielu świątecznych akcentów, bo przecież święta miały być w Polsce, ale tuż przed Wigilią udało nam się udekorować mieszkanie. A choinka, mimo że nieplanowana, była najpiękniejszym drzewkiem na świecie. Symetryczna i gęsta, z ozdobami, z których właściwie każda ma już swoją małą historię. Ubraliśmy nasze drzewko we wspomnienia (ozdobami, które kupiłam na moje pierwsze święta w Szkocji i wstążkami z mojego marcowego ślubnego bukietu) i dobre życzenia (ceramicznymi cudami, które zrobiła dla nas moja Mama). Na choince znalazło się również kilka mocno koślawych szmacianych gwiazdek, które uszyłam w trakcie pierwszego lockdownu (JA i szycie...!!!) i stadko drewnianych malowanych ptaszków. Byliśmy bardzo dumni z naszego drzewka, które okazało się również cudownym przedmiotem kontemplacji... 




Miniony rok był dla mnie trudny. Czekałam bardzo na grudniowe spotkanie z rodziną i odrobinę zasłużonych wakacji. Tymczasem zostaliśmy w Szkocji, a mnie dopadło paskudne przeziębienie i okres świąteczno - noworoczny spędziłam na sofie, pod kocem. Parzyłam niezliczone dzbanki zimowej herbaty (grube plastry pomarańczy i cytryny, imbir, goździki, czarna herbata i miód), i słuchając ulubionej muzyki patrzyłam na rozświetloną choinkę. Zaaranżowałam sobie miejsce mocy, z dużą ilością świec, źródło spokoju i dobrej energii. Odłączyłam się na dłuższą chwilę od internetów, wyłączyłam telefon i odetchnęłam.




A potem przyszedł styczeń, nowy rok, nowy kalendarz, i nowe... plany? Póki co plany są jedynie na marzec i choć mam nadzieję, że tym razem się uda, to jak śpiewał Kuba Sienkiewicz "poczekam i popatrzę, nie cofnę kijem Wisły"... A w kwestii sławetnych noworocznych postanowień, cóż... Nie jestem wzorem konsekwencji, niestety... W tym roku postanowiłam trochę zmienić podejście do całego tematu postanowień. Trafiłam na słowa, które bardzo do mnie trafiły (Kent Nerburn, oryginalny tekst w języku angielskim, znaleziony w sieci, moje wolne tłumaczenie):
"W tym miesiącu ciemności, staraj się patrzeć uważnie. Przyjrzyj się wnętrzu Twoich dłoni, temu, za czym podążają Twoje palce. Dotykaj krawędzi starych naczyń. Zanurz się w ceremoniach codzienności. Nie skupiaj się na dużych problemach. W styczniu potrzebujemy rytuału, a nie filozofii." Jednym słowem - dajmy sobie czas i przyjrzyjmy się swoim wnętrzom, swoim potrzebom i tęsknotom, zanim pozwolimy sobie na rozpęd. 
Spodobało mi się również, że niektórzy zamiast tworzyć listę postanowień, wybierają słowa - klucze na nowy rok, do przemyślenia i wcielenia w życie. I ja wybrałam takie słowa dla siebie. Pierwsze to "oddycham" a drugie - "równowaga". Rozpoczęłam również ćwiczenia praktyczne z zakresu wytyczania granic i wsłuchiwania się w podszepty duszy, często zagłuszane przez skrzeczącą rzeczywistość, ale chyba jeszcze częściej przez nasze własne głęboko zakorzenione schematy myślowe.
Najlepszego Nowego Roku, Kochani :)




Dzisiaj dzielę się z Wami trzema przepisami, które są na żelaznej liście moich emigracyjnych Wigilii. Znajome smaki, odrobina znanych tradycji i tworzenie własnych - o to chyba chodzi, nie tylko w święta, ale w również życiu :)  Wprawdzie okazja do testowania świątecznych przepisów dopiero końcem roku, ale dobry śledzik zawsze w cenie, a pieczone pierogi i pasztet soczewicowy sprawdzą się na karnawałowych spotkaniach - do barszczyku jak znalazł!

Kiedy jestem w Bielsku, odwiedzam niegdysiejszy sklep Społem w centrum, kupuję kilka rodzajów śledzi i wyruszam w odwiedziny do Dziadka Wieśka, który kocha śledzie jak ja. Śledziki z poniższego przepisu okazały się objawieniem :) I miałam zamiar je sporządzić dla Dziadka na święta. Następnym razem...


Śledzie po kaszubsku  (przepis Asi z Kwestii Smaku)

600 g matjasów, wymoczonych i osuszonych
3 łyżki octu 10%
2 cebule, pokrojone w półplasterki
olej
7 suszonych śliwek, drobno posiekanych
2 średnie ogórki kiszone, posiekane w kosteczkę
pieprz 
1 łyżka majeranku
1 liść laurowy
2 ziarenka ziela angielskiego
200 g koncentratu pomidorowego
3 łyżki pikantnego ketchupu

Osuszone matjasy kroimy na kawałki, wkładamy do niedużej miski, skrapiamy octem, mieszamy i odstawiamy na godzinę lub nieco dłużej.
Cebulę szklimy na 2-3 łyżkach oleju, a potem dodajemy majeranek, listek laurowy i ziele angielskie i smażymy jeszcze 2-3 minuty. Dodajemy śliwki, a po chwili ogórki, koncentrat i ketchup. Smażymy jeszcze chwilę, dodajemy 4 łyżki oleju, doprawiamy do smaku pieprzem, ewentualnie odrobiną soli i odstawiamy do ostygnięcia. 
Mieszamy śledzie z sosem i wkładamy do słoików. Z podanych proporcji wychodzą dwa średnie słoiki. Najlepiej przygotować te śledzie 2-3 dni przed podaniem i pozwolić im posiedzieć w lodówce. Są wspaniałe!




Pieczone pierogi (ciasto wg przepisu niezrównanej Liski z White Plate) są rewelacyjne. Nie tylko wspaniale się prezentują na stole, ale również smakują wyśmienicie. Na moją pierwszą szkocką Wigilię przygotowałam je z przepisu Liski, z nadzieniem z ziemniaków i fety. Eksperymentowałam potem z soczewicą, pieczonymi warzywami i chorizo, i za każdym razem to był sztos! Dwa lata temu "poszłam w klasykę" i przygotowałam te pierogi z kapustą i grzybami. Są przepyszne, a mój mąż uwielbia je w duecie z kubkiem gorącego barszczu.


Pieczone pierogi z kapustą i grzybami


Farsz:
900 g kiszonej kapusty (waga po odsączeniu)
150 g suszonych grzybów (lub więcej, im więcej tym lepiej)
2 cebule, posiekane w drobną kostkę
sól, pieprz, granulowany czosnek
olej

Ciasto:
400 g mąki
200 g zimnego masła
2 łyżki śmietany (używam 18%)
1/2 łyżeczki soli
1 jajko
 
Do posmarowania pierogów przed pieczeniem: 1 rozkłócone jajko + 2 łyżki śmietany (opcjonalnie)

Farsz najlepiej przygotować sobie wcześniej. Opłukane grzyby zalewamy na noc wodą, a potem w tej samej wodzie gotujemy do miękkości. Odsączamy (nie wylewamy wody!) i drobno siekamy.
Kapustę odsączoną z soku zalewamy wodą z gotowania grzybów, tak aby ją tylko przykryć (możemy dolać odrobinę świeżej wody, jeśli jest jej za mało). Gotujemy do miękkości, odsączamy porządnie i siekamy drobno. 
Na niedużej ilości oleju smażymy cebulę do miękkości. Dodajemy grzyby i podsmażamy jeszcze chwilę. Dodajemy kapustę, podsmażamy chwilę całość i doprawiamy do smaku solą, pieprzem i czosnkiem. Najlepiej, aby farsz był wyrazisty. Jeśli wydaje się suchy, dodajemy odrobinę oleju. Odstawiamy do wystygnięcia. 
Aby przygotować ciasto, siekamy mąkę z masłem, następnie dodajemy pozostałe składniki i jak najszybciej formujemy z ciasta gładką kulę, którą owijamy folią i wkładamy do lodówki na 30 min - 1h. 
Następnie rozwałkowujemy ciasto na około 3 mm, wycinamy kółka (około 12 cm) i nadziewamy farszem formując pierogi. Staram się nakładać dwie szczodre łyżeczki farszu do każdego pieroga i jak najbardziej rozciągnąć ciasto - bardzo łatwo z nim pracować. 
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni, a blachę wykładamy papierem do pieczenia. Można jeszcze delikatnie go oprószyć mąką. Pierogi na blasze smarujemy jajkiem ze śmietaną i posypujemy np. kminkiem. Ja bardzo lubię czarnuszkę, polecam, jeśli macie pod ręką. Pieczemy je 30 - 40 min. Można je jeść tuż po wystudzeniu, można też na zimno. Przechowujemy je w szczelnym pudełku. Z podanych proporcji wychodzi około 18 pierogów.




Ostatni przepis, którego już nie zdążyłam sfotografować, to soczewicowy pasztet Marty Dymek z Jadłonomii. Marta przekonała mnie do wegańskich pasztetów, był już u Hipopotama pasztet pieczarkowy jej autorstwa. Pasztet z soczewicy ma grzybową nutkę, a dodatek suszonych śliwek przydaje mu świątecznego wyglądu. Będzie pyszny z tradycyjną sałatką jarzynową, z domowym chlebem i naturalnie jako dodatek do barszczu. 


Pasztet soczewicowy ze śliwką


200 g soczewicy zielonej lub brązowej - gotujemy do miękkości
100 g kaszy jaglanej - gotujemy do miękkości
2 cebule, pokrojone w kostkę
2 liście laurowe
3 ziarenka ziela angielskiego
3 goździki
1 ziarno jałowca
olej
do masy:
2-3 łyżki sosu sojowego
3/4 łyżeczki majeranku
1/2 łyżeczki cząbru
szczypta gałki muszkatołowej
sól, pieprz
10 suszonych śliwek

Na niedużej ilości oleju smażymy do miękkości cebulę z liściem laurowym, zielem angielskim, goździkiem i jałowcem. Kiedy usmażona, wyjmujemy przyprawy.
Wszystkie składniki mieszamy w misce i blendujemy na gładką masę, doprawiając do smaku. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Niedużą keksówkę smarujemy delikatnie olejem i obsypujemy bułką tartą. Przekładamy do niej 2/3 masy, następnie przez środek delikatnie układamy rządek śliwek i wykładamy na nie resztę masy. Pieczemy 40 - 45 minut, lub nieco dłużej, aż pasztet będzie złoty. Studzimy w foremce. 







niedziela, 14 listopada 2021

List do A. Bez przepisu....

Drogi A.

Kiedy wczoraj zaczęłam usuwać fejsbukowe komentarze, po mojej prośbie o zaprzestanie bezsensownej dyskusji, Ty o godz. 23 apelujesz do mojego sumienia i piszesz „Marta, polscy żołnierze giną, a Ty martwisz się o…”.

Otóż, panie kolego, dla mnie te Twoje trzy kropki to też są ludzie, zupełnie tacy sami, jak polscy żołnierze. Pewnie wiesz, że bliżej mi do harissy i kuminu niż do majeranku i lubczyku, ale ludzie są dla mnie zawsze najważniejsi i wszyscy, ale to wszyscy, byli i są dla mnie absolutnie równi.

Jest mi bardzo smutno z powodu naszego żołnierza (a z pewnością już słyszałeś, że to nie imigranci byli przyczyną jego śmierci i ogłosiła to nawet telewizja na usługach cara RP…), ale mam takie same odczucia względem każdego człowieka, który zmarł w strefie przygranicznej. Z jakiegoś powodu byłam przekonana, że jeśli dojdzie do najgorszego, jeśli ktoś straci tam życie, to wszystko się zmieni. Nie zmieniło się nic. Dochodzi jedynie do eskalacji problemu. 

Ostatniej nocy zaatakowano podlaską bazę Medyków na Granicy, zdemolowano również ich prywatne samochody. To są żony, mężowie, matki, ojcowe, nierzadko z drugiego końca kraju, którzy poświęcają czas z rodziną i jako wolontariusze ratują ludzi w potrzebie. Jako rezultat, Medycy zakończyli swoją działalność 40 godzin wcześniej, ze względu na dobro śledztwa. Z pewnością wiesz, ilu ludziom mogliby w ciągu tych 40 godzin pomóc, ale nie pomogą. Bo czyjaś nienawiść i zaślepienie wzięły góry. To Ci nie przeszkadza….?

Na Twoim profilu pojawiało się zdjęcie Jana Pawła II i chyba również tego Żyda z długimi włosami, wiesz, tego sprzed tysięcy lat, uchodźcy i rebelianta, wroga systemu… Wierzę, że wstawiałeś te zdjęcia, bo utożsamiasz się z wartościami głoszonymi przez te dwie osoby. Jestem jednak przekonana, że żaden z nich nie mówiłby o „polskich żołnierzach i …”, bo żaden nie kategoryzował ludzi. Każde życie jest tyle samo warte, każdy chce mieć dom i przyjazne miejsce do życia. Prawda jest taka, że jedynie Bóg / opatrzność / nazwij jak chcesz zdecydowały, po której stronie płotu z drutu kolczastego dziś jesteśmy. Tymczasem, mimo że nieustannie pojawiają się nawiązania do naszych chrześcijańskich korzeni, dziś Polakom nawet Papież Franciszek już przeszkadza, bo nazywa różne rzeczy po imieniu i jest nam z tym niewygodnie.

Jestem bardzo zawiedziona Twoją postawą, już nawet nie poglądami, bo każdy ma prawo do swoich, ale do tego, że próbujesz zmusić innych, żeby je podzielali. Nie akceptuję tego i nigdy nie będę. Kiedy w ubiegłym roku opowiedziałam się po stronie znaku czerwonej błyskawicy, kilka osób usunęło mnie ze znajomych jako „zwolenniczkę aborcji”. Jestem za wyborem, tak samo wtedy jak i dziś i uważam, że nikt nie ma prawa go kobiecie odebrać. Jednak nie narzucam moich poglądów, nie wysyłam ludziom prywatnych wiadomości i nie mam krucjatowych ambicji – jeśli nie uważają mnie za partnera do rozmowy, trudno. Nie zawsze musi być przyjemnie, ale zawsze powinno być sprawiedliwie…

Teraz doskonale widać, jak w praktyce wygląda w Polsce ochrona życia… Idealnie, jeśli dziecko jest polskie i nienarodzone. Jeśli jednak już tu jest, z niepełnosprawnością i problemami, rodzice są pozostawieni sami sobie. A jeśli jest z innego kraju, w dodatku jeszcze innego wyznania i zagraża mu śmierć z głodu i wyziębienia organizmu, to można już kwestię tych dzieci dyskretnie zamieść pod dywan, bo poza granicami kraju już nas chrześcijański obowiązek nie dotyczy…

Zdajemy również egzamin z chrześcijaństwa, z naszej postawy i naszego działania. Tutaj też wiele już zobaczyłam… Pod jednym z postów polskiej policji jakaś pani zapewniała, że w całym kraju grupy modlitewne proszą o bezpieczeństwo policjantów i szczęśliwy powrót do domu. Zapytałam, czy modlą się również o bezpieczeństwo imigrantów. Najpierw zostałam zarzucona odpowiedziami osób trzecich („stwórz własną grupę i się módl!”), a potem się dowiedziałam, że modlą się „o pokój na świecie” generalnie. Czyli za policję można się modlić oficjalnie, a pozostałe intencje muszą się schować pod przykrywką „pokoju na świecie”, w przeciwnym razie grozi nam publiczny lincz.

Nie jest tak, że Polska wywiązuje się  z podpisanych konwencji i traktatów. Dziwię się bardzo ludziom, którzy bezkrytycznie ogłaszają uwielbienie dla „polskiego munduru”. Wiem, że dla wielu mundurowych to jest bardzo trudny czas, ale miejmy świadomość, że działania niektórych pozostaną plamą na honorze i żadnych powodów do dumy nie ma i nie będzie. Rozumiem jednak, że niektórym przypadła do gustu jedna z ostatnich wypowiedzi premiera Morawieckiego, który deklarował, że „chcemy pozbyć się tych nawyków odpowiadania przed innymi za nasze (…) winy. Jest tylko jeden jedyny trybunał, przed którym odpowiadamy. To jest trybunał naszej historii i naszej przyszłości.”.

Polecam wszystkim, również  Tobie, lekturę posta Pana Mirosława Miniszewskiego, wykładowcy akademickiego z rejonu przygranicznego. Pozwalam sobie opublikować całość, bo uważam, że to jest bardzo ważny głos, kogoś, kto życie ludzkie uważa za najwyższą wartość. KAŻDE życie!!!

List otwarty do Pani mjr Katarzyny Zdanowicz, rzeczniczki podlaskiej Straży Granicznej

---

Szanowna Pani Major,

z uwagą przeczytałem Pani słowa dotyczące krzywdy, jaką wyrządzają Straży Granicznej przykre komentarze. Nie mam wątpliwości, że krytyka jest zawsze w pewien sposób niedogodna. Pozwolę sobie jednak zamieścić kilka uwag odnośnie wspomnianej przez Panią sytuacji.

Tak się składa, że mieszkam tuż przy samej granicy i od trzech miesięcy jestem czynnie zaangażowany w niesienie pomocy humanitarnej jako zwykły obywatel. Nie należę do żadnej organizacji, do żadnej fundacji, do żadnej partii politycznej – po prostu tu mieszkam. Od kiedy państwo polskie wprowadziło przy granicy stan wyjątkowy, tylko nieliczni mieszkańcy strefy spontanicznie zorganizowali pomoc dla ludzi, którzy byli przez Was wyłapywani i wywożeni z powrotem na Białoruś. Pomoc ta była możliwa dzięki wsparciu, jakiego udzieli nam mieszkańcy Polski, przede wszystkim zwykli obywatele oraz organizacje pomocowe, które samy nie mogły przebywać w strefie. Robiliśmy to, bo nie mieliśmy wyboru wobec zagrożenia życia tych ludzi.

Nie zaprzeczam, że na własne oczy widziałem, jak funkcjonariusze Waszej formacji dokarmiali tych biednych ludzi. Nie zaprzeczam, że widziałem, że niektórzy z Was zachowywali się po ludzku. Nie wiem, czy wynikało to z Waszych ustawowych obowiązków, czy też stanowiło po prostu odruch humanitaryzmu, na który stać także strażnika wypełniającego rozkazy, niezależnie od nich. Niestety byłem też świadkiem innych wydarzeń, które sprawiły, że na widok Waszego munduru czuję paraliżujący lęk, graniczący z przerażeniem. Nie tylko dlatego, że w taki a nie inny sposób traktowaliście samych uchodźców, ale także z powodu, w jaki traktowaliście nas, osoby niosące pomoc ludziom w sytuacji, kiedy ich zdrowie i życie było zagrożone.

Pisze Pani wzruszająco o dodatkowych kanapkach. A ja Pani mogę powiedzieć o plecakach wypełnionych 30 kilogramami wody, jedzenia i pomocy medycznej, które nosimy od trzech miesięcy do lasów, na bagna, na pola. Setki, tysiące tych plecaków, dzień po dniu, noc za nocą. Gdyby nie te plecaki, zbieralibyście trupy. Mogę Pani powiedzieć o strachu, który nam towarzyszył w tych wyprawach – nie przed uchodźcami, ale przed Waszymi funkcjonariuszami. O tym jak nas traktowali, zastraszali i wyzywali. Spotkanie z Wami oznaczało, że nie mogliśmy nikomu pomóc. Nie pozwalaliście nam na to. Policja pozwalała, wojsko pozwalało – Wy nie. Mogę powiedzieć o tym, jak czuliśmy się w lesie, kiedy byliście w pobliżu, bo wiedzieliśmy co spotkanie z Wami oznacza. Mogę powiedzieć o rozmowach z Wami, o brzydkich podtekstach, o oskarżeniach, że jesteśmy przemytnikami, o insynuacjach, groźbach, złowrogich gestach; o mandatach, o straszeniu aresztem. Mogę powiedzieć o tym, co widzieliśmy na własne oczy, co opowiadali nam o Was spotkani uchodźcy. Oczywiście nie Wszyscy z Was tak postępowali, ale to bez znaczenia – ci, którzy to robili, czynili to z pasją i systemowym zaangażowaniem.

Wszyscy, zdaje się, rozumiemy konieczność ochrony granicy. Tylko, że Wy robiliście i robicie coś więcej i właśnie ten naddatek jest przerażający. Wszystko to sprawia, że nie mogę spokojnie czytać Pani wypowiedzi. Pani to wie, Pani koledzy to wiedzą i ja to wiem, że nie było, nie jest i nie będzie w porządku. A jeśli tego nie wiecie, tym gorzej dla nas wszystkich.

Pisze Pani o ważnym dla Was aspekcie solidarności Waszej formacji z mieszkańcami pogranicza. Ja nie czuję żadnej solidarności. Czuję się jak zastraszone zwierzę. Już nigdy nie wróci to, co było. Już zawsze będę czuł strach przez Waszymi funkcjonariuszami. Już nigdy nie będzie normalnie. Do tego stopnia, że nie będę mógł już tu dłużej mieszkać. Nie wśród Was, którzy także jesteście moimi sąsiadami, w dużej liczbie także moimi byłymi studentami, którzy przewinęli się przez moje wykłady filozofii i etyki na kierunku bezpieczeństwo narodowe na jednej z białostockich uczelni.

Nigdy nie czułem zagrożenia ze strony uchodźców. Oczywiście, są oni symptomem zmian, które czekają nieuchronnie nasz świat i to budzi lęk. Czuję za to zagrożenie przed własnym państwem, które zostawiło nas samych w obliczu klęski humanitarnej i oczekiwało od nas biernej kooperacji w nieludzkim traktowaniu tych biednych ludzi, którzy, niezależnie od cynicznego i politycznego charakteru tej sytuacji, pozostają tymi, których los i życie spoczywa w naszych rękach. Żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Można to było rozegrać inaczej. Nikt z nas nie oczekiwał tutaj tych ludzi i wszyscy wiemy, w jakich okolicznościach się tu znaleźli. Wszyscy chcemy, żeby to się skończyło i dzień, w którym ci ludzie stąd znikną, będzie dniem długo wyczekiwanej ulgi. Tylko, że popełnionych błędów już nie da się naprawić, nie da się wskrzesić życia zmarłych z wyziębienia, nie da się cofnąć zła, które się tutaj wydarzyło. Nie da się żadnym tłumaczeniem wyjaśnić tego wszystkiego, co nasze Państwo, między innymi Waszymi rękoma, tutaj dokonało.

Z wyrazami szacunku

Mirosław Miniszewski

doktor filozofii, mieszkaniec strefy stanu wyjątkowego


Co jeszcze…? Wczoraj trafiła do mnie moneta, 50 pensów. Zbieram te, które mi się podobają. Mam kilka z Paddingtonem, królikami Beatrix Potter i jedną z Sherlockiem Holmesem. Wczorajsza jest ozdobiona napisem „Diversity built Britain”. Z pewnością nie muszę Ci tłumaczyć znaczenia tych słów. Ten kraj jest domem dla wielu narodowości.
Są tu jednak ludzie, którzy jak Ty próbują pucować czyjeś sumienia, są również nasi rodacy, którzy podobnie jak my żyją i pracują w Wielkiej Brytanii, ale mają chyba za dużo wolnego czasu, a do tego poważny niedobór empatii. Bo co myśleć o dziewczynie, która w grupie polskich mieszkańców Edynburga wrzuca tekst: „Poszukuję telefonu, takiego jak mają „imigranci”, który działa w lesie 20 dni bez ładowania”. Jednym słowem, wrzuca lisa między psy gończe. A potem dodaje: „Taka g… burza z rana działa lepiej niż kawa”. Posłać dziewczynie paczkę dobrej kawy, czy doradzić, żeby się rozpędziła i huknęła głową w ścianę…? Niech się cieszy, że pewnie nigdy nie będzie musiała spędzić nocy w lesie i drżeć o swoje życie, będąc obiektem politycznych manipulacji. Przeraża mnie jednak, że takich ludzi jest więcej i tego typu zachowania nie są piętnowane. Przyzwyczajamy się i przyzwalamy na nienawiść. Takie małe szczucie przed śniadaniem i gawiedź wniebowzięta...

Jest jeszcze inna grupa Polaków w UK, ludzi którzy również są absolutnie przeciwni imigrantom (bo zabiorą Polakom pracę, socjal itp.). Tymczasem niektórzy rodacy co prawda przyjechali do Wielkiej Brytanii legalnie, ale obecnie okradają system, korzystając ze świadczeń, które im się nie należą, mało tego, używają councilowskich mieszkań niezgodnie z prawem (wynajmując częściowo lub całkowicie). I jak to się według Ciebie kwalifikuje…? To jest zdanie emigrantów o emigrantach, z pewną taką szczyptą hipokryzji. 

Uchodźcami trzeba się zająć. Nikogo nie wolno wywozić do lasu i skazywać na powolną śmierć. Niedopuszczalne jest nieudzielanie albo uniemożliwianie pomocy medycznej. Niedopuszczalna jest zabawa w kreowanie kolejnego wroga narodu polskiego (po Żydach, tęczowej braci i feministkach przyszła kolej na „islamskich terrorystów”). Co zrobi ten kraj, miodem i pięćset plus płynący...? Co zrobi każdy z nas...? Mamy możliwość zapewnienia tym ludziom elementarnej pomocy i ochrony. Mamy procedury, według których część z nich być może zostanie w Polsce, inni będą deportowani. To jest ogromny test z bycia człowiekiem i wygląda, że do niego nie dorośliśmy.

Marta

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...